^Back To Top
Franciszek Oziewicz 1910-1992
wspomnienie
W 1992 roku pożegnaliśmy Franciszka Oziewicza matematyka w inowrocławskich szkołach średnich, znanego zwłaszcza z długich lat pracy w Liceum Pedagogicznym, a pamiętanego szczególnie ze względu a niekonwencjonalne metody nauczania i niezwykłą nauczycielską osobowość. O sławę nie zabiegał. Najpłodniejsze jego lata przypadły na czasy, w których skromność oraz zespół poglądów, którym był wierny, nie pozwalał szerszemu nauczycielskiemu środowisku propagować jego metod pracy oraz ukazać w pełnym blasku osobowość nauczyciela matematyki o duszy humanisty, artysty i filozofa.
Uwielbiany przez wszystkich uczniów nauczyciel nie otrzymał żadnego wyróżnienia i odznaczenia. Urodził się w Szadryńsku koło Jakatierienburga, za Uralem, w 1910 r. Tam jego ojciec Antoni budował syberyjski odcinek linii kolejowej Moskwa Władywostok. Rodzina Oziewiczów zamieszkiwała na Wileńszczyźnie przynajmniej od XVII wieku, w okolicach Ignalina I Święcian. Tutaj w rodzinne strony powrócili rodzice Franciszka, gdy Polska odzyskała niepodległość. Franciszek Oziewicz otrzymał maturę w Gimnazjum w Świecianach, a następnie studiował matematykę na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Dyplom magistra uzyskał w 1935 r. Nauczycielską pracę rozpoczął w Gimnazjum Męskim oraz Prywatnym Technikum Kolejowym w Baranowiczach. Tu poznał nauczycielkę fizyki Zofię Kwass, która w 1939 r. została jego żoną.
Podział łupów między Niemcami i ZSRR oddzielił Baranowicze od Litwy. Jeszcze tego roku Franciszek i Zofia Oziewiczowie przekroczyli granicę. Wojnę przeżyli w Wilnie pracując w litewskich szkołach średnich. W 1945 roku, w obawie przed deportacją na Syberię, w poszukiwaniu Polski ponownie przekroczyli granicę. Z trojgiem małych dzieci osiedlają się w Inowrocławiu. W tym mieście Franciszek Oziewicz przepracował w szkołach średnich do 1970 r. i pozostał do końca życia. Był aktywnym członkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego, szczególnie w jego początkowym, powojennym okresie. Prowadził tak zwane konferencje rejonowe, Współpracował z Wojewódzkim Ośrodkiem Metodycznym najpierw w Toruniu, a później w Bydgoszczy. Współorganizował konferencje metodyczne dla nauczycieli matematyki. Był wykładowcą matematyki oraz jej metodyki na licznych kursach dla nauczycieli w powojennych latach walki z analfabetyzmem. Został pochowany na cmentarzu w Przeźmierowie, w Poznaniu.
A jaki pozostał w pamięci absolwentów? Najsprawiedliwszy! Wszyscy byliśmy przekonani, że jesteśmy jego ulubieńcami, bez względu na stawiane nam oceny. Dla wszystkich był jednakowo ciepły, serdeczny i prawie zawsze uśmiechnięty.
Był znakomitym nauczycielem przedmiotu. Ukazywał jego piękno, logikę, dziewiczą czystość. Nie przegapił najmniejszej iskierki uczniowskiego talentu. Prowadząc wcale nieskomplikowane notatki potrafił powiedzieć uczniowi, np.: w jego czwartym roku nauczania, czego nie umiał i na której lekcji w pierwszej klasie. Mając taki precyzyjny przegląd wiedzy ucznia potrafił tak dobrze przygotować do egzaminu dojrzałości swoich wychowanków, że nawet ten z dostateczną oceną mógł być spokojny o jego wynik, a przed egzaminem nie pracować intensywniej, niż w ciągu lat poprzednich. Szanował rzadkie przypadki beztalencia matematycznego mówiąc, że głuchy nie musi być śpiewakiem, ale może być znakomitym malarzem. Był wspaniałym humanistą, bardzo kochającym piękno i różne barwy życia. Wskazywał nam różnorodność dróg, które wiodą do prawdy. Miał specjalną metodę wychowywania swoich uczniów w jej cnocie. Do dziś każdy z mojej klasy pamięta lekcję matematyki, która stała się wyłącznie lekcją wychowawczą o ogromnym ładunku emocjonalnym, wywołanym zwykłym uczniowskim kłamstwem jednego z nas. Na zajęciach z metodyki matematyki przekonywał nas, że nuda jest największym grzechem nauczania. Jako przykazanie musieliśmy zapamiętać, że na lekcję należy przychodzić z najważniejszą nauczycielską pomocą naukową, jaką jest własny uśmiech. Mawiał: jeśli nie lubisz dzieci zostań piekarzem, stolarzem, astronomem; nie możesz być nauczycielem.
Był człowiekiem z krwi, i z kości, i z serca. Na co dzień z najwyższym poczuciem humoru. Taka sama radość i energia życia. W czasie swoich nauczycielskich dyżurów między lekcjami, na korytarzu uczył nas śpiewać i tańczyć. Na wycieczkach, na zawodach sportowych współzawodniczył z nami w zawodach i sportach mimo, że miał wtedy prawie "pięćdziesiątkę?. Na zabawach uczniowskich był niezastąpionym wodzirejem. Gdy tego wymagała sytuacja był człowiekiem z najgłębszą refleksją najdostojniejszym, najgodniejszym zaufania opiekunem, umiejącym wyczuć każdy niepokój, zagubienie się życiowe swego ucznia. I zanim uczeń nabrał odwagi, aby się przed nauczycielem otworzyć, już wyciągał do niego rękę. Do ostatnich swoich dni był w znakomitej formie intelektualnej. Starannie pielęgnował swoje wszechstronne zainteresowania. Ze szczególnym zainteresowaniem śledził sukcesy i potknięcia swoich byłych uczniów. Z wieloma korespondował towarzysząc im tak w życiu i w pracy, jakby odpowiedzialność za nauczycielską robotę odkładała się w nauczycielską nieskończoność.
Był szczęśliwym ojcem trzech synów i córki. Dwa dni po jego śmierci najstarszy syn Zbigniew otrzymał tytuł profesora nauk matematycznych.
Wacław Słowiński, nauczyciel matematyki ?2009